Hejeczka wszystkim! Dziś chciałabym opowiedzieć trochę więcej na temat powinności, które na siebie nakładamy, oraz o wypaleniu, które może właśnie z tym się wiązać. Zapraszam!
Ten topic nie jest przypadkowy, jak zawsze wynika z tego, co ostatnio dzieje się u mnie w życiu. A dzieje się i mało i bardzo wiele.
Jak już wspominałam we wcześniejszych wpisach, uczęszczam obecnie do klasy maturalnej. Wszędzie jest pełno przypomnień, upominania “no bo zaraz matura”. Tego typu komentarze mają (przynajmniej na mnie) ale i myślę, że na większość osób, działanie stresujące. Te komunikaty wywołują ogromną presję, potrzebę “biegu”, no bo to już zaraz, trzeba się spiąć i zapierdalać jak chomik w kołowrotku.
Ale tak naprawdę to te komentarze ze środowiska nie wpływają na mnie aż tak bardzo, jak presja, którą ja sama na siebie nakładam. To ja jestem głównym prowodyrem mojego stresu, i lęku. Nauczyłam się brać komentarze z zewnątrz na dystans, więc nie działają na mnie w zbyt znaczącym stopniu. W przeciwieństwie do tego, co ja sama mówię do siebie. Nie przejmuję się tym, że otoczenie stawia jakąś poprzeczkę. Przejmuję się tym, że ja sama stawiam sobie poprzeczkę. Nikt mi nie każe zapierdalać jak ten chomik w kołowrotku. A ten ciągły bieg jest moim osobistym działaniem i wyborem. To ja nakładam na siebie więcej, więcej i więcej aż w końcu dochodzi do dobrze znanego mi już momentu, Momentu, w którym mam wszystkiego dość i nie wiem, po co ja to wszystko robię. W którym czuję się tak bardzo zagubiona i zmęczona, że nie jestem już w stanie zmuszać siebie do dalszego działania. I nagle nie widzę sensu. I nazywam to momentem walnięcia głową o ścianę. Bo ileż można zapierdalać? Przecież ten chomik musi robić sobie jakieś przerwy od kołowrotka, prawda?
I w ostatnim czasie tak właśnie walnęłam głową o ścianę. I to dość porządnie. Bo nagle wszystko co robiłam przestało mi sprawiać przyjemność. Nagle zostałam z samymi przykrymi obowiązkami. Inną drogą, że właściwie patrząc na to z perspektywy czasu, to w moim życiu było niewiele zabawy czy luzu. Nie dawałam sobie zbyt wiele przestrzeni. I każdy moment jebnięcia o ścianę może zakończyć się na dwa sposoby. Albo zaczniesz coś zmieniać, żeby uniknąć tego kolejnego, przykrego incydentu, albo będziesz robić dalej to samo i za jakiś czas ponownie zetkniesz się ze ścianą. I wydaje mi się, że zawsze pozornie wybierałam pierwszą opcję, próbowałam coś zmieniać, ale i tak zawsze dochodziło do tego samego. Bo jak już zaznaczyłam, myślę, że te zmiany były jedynie pozorne. Niby dbałam o siebie jadąc na kawę, ale podczas picia tej kawy wykonywałam zadania z matematyki. Czy więc mogłam to zaliczyć do czystych przyjemności? Raczej nie. I w sumie w każdej dziedzinie życia łączyłam przyjemne z pożytecznym, czyli obowiązki były wszędzie. Nie było w ciągu mojego dnia stuprocentowego odpoczynku. Zawsze było coś. I tak oto znalazłam się w miejscu, w którym nie chce robić mi się absolutnie nic, wobec czego nie mam co ze sobą zrobić, bo praktycznie cały mój dzień opierał się na obowiązkach.
I początkowo ten stan rzeczy wprawiał mnie w lęk, niepokój, stres. Teraz czuję się zupełnie na odwrót. Czuję się wolna, spokojna i radosna. Bo nie zamierzam kolejny raz walnąć łbem o ścianę. Zamierzam naprawdę zrobić coś z moim życiem, z tym jak funkcjonuję i jak pojmuję obowiązki. Podjęłam kilka kroków, które mam nadzieję (?) pomogą mi w przyjemniejszym życiu, i zmniejszą ryzyko na występowanie ciągłych wypaleń, albo przynajmniej zamierzam je podjąć.
Po pierwsze, zrobiłam listę miłych aktywności, które mogę praktykować na co dzień, bez elementu wykonywania jakiegokolwiek obowiązku. Są tutaj np: pieczenie ciast i ciasteczek, gotowanie, pisanie bloga, rysowanie, robienie diy, MIŁE I PRZYJEMNE aktywności fizyczne na które mam ochotę (basen, bieganie, spacer, zumba, taniec, rozciąganie, jazda na rowerze, pilates- lista jest długa), gry planszowe, słuchanie audiobooków i podcastów, journalowanie, malowanie paznokci, oglądanie filmu. Jak widać lista jest całkiem pokaźna, mam z czego wybierać! Codziennie staram się wykonać choć jedną rzecz z tej listy. Nie, właściwie to nie staram się, ja po prostu ją wykonuje. Jedną miłą rzecz dla siebie w ciągu dnia- przynajmniej jedną! Chcę codziennie planować sobie jakąś przyjemność, żeby mój dzień nie był wypełniony jedynie obowiązkami. I owszem, nie ma nic złego w romantyzowaniu obowiązków i życia, w robieniu czegoś jednocześnie przyjemnego i pożytecznego, dla mnie problemem stało się to, że to była moja jedyna forma “odpoczynku”, która wcale do końca odpoczynkiem nie była.
Po drugie, chcę spróbować wprowadzić jeden dzień “wolny”. Taki, w którym nie wykonuje zadań maturalnych czy zobowiązań szkolnych. W którym opiekuje się sobą i resetuję głowę, czy to z ludźmi czy to w samotności. Wydaje mi się, że taki jeden dzień przeznaczony wyłącznie na miłe rzeczy może mi bardzo pomóc, gdyż w tym momencie zbrzydła mi moja naukowa rutyna. Wyczerpałam się nią. A jeden dzień całkowitego resetu głowy mógłby oszczędzić mi poczucia ciągłego zapierdolu, dać przestrzeń na luz i chilerkę. Co oczywiście nie znaczy, że pozostałe dni są od zapierdalania, bo absolutnie nie.
Po trzecie, nie chcę od siebie oczekiwać czegoś, czego nie byłabym w stanie oczekiwać od przeciętnej osoby. Wiem, że może to brzmieć nieco dziwnie hshshshshhs. Chodzi mi o to, że chciałabym dać sobie więcej przestrzeni i nie traktować siebie jak kogoś kto powinien robić więcej i więcej. Jak jakiegoś nadczłowieka o specjalnych siłach, który wytrzyma ten rygor. Bo ja nie jestem żadnym nadczłowiekiem. Jestem zwykłą osobą, która wcale nie musi ciągle zapierdalać. Chcę siebie traktować jak kogoś “zwykłego”, nie wymagać od siebie znacznie więcej. Bo ciągle podnoszę i podnoszę sobie poprzeczkę, i oczywiście, dzięki temu czuję się mądra i bystra, ale robię to często zbyt dużym kosztem. Chcę dać sobie przestrzeń na bycie nieidealną. Chcę traktować siebie tak, jak bym traktowała osobę mi bliską. Nie wymagałabym od niej nie wiadomo czego. Raczej wspierałabym ją, chciała się nią zaopiekować, pokazać, że nie ważne jak dużo robi to nadal jest tak samo bardzo wartościowa. Że ilość obowiązków, którą na siebie bierze nie świadczy o jej wartości i ważności. Tak więc chciałabym mieć do siebie więcej empatii, zrozumienia, i postaram się to robić. Bo to nie jest tak, że ja mówię “chciałabym to i tamto” i na tym się skończy. Gadać można godzinami, ale najbardziej liczy się praktyka, którą zamierzam rozpocząć.
I tak, mam nadzieję, że te kroki pomogą mi w utrzymaniu życiowego balansu pomiędzy obowiązkami a przyjemnościami. I nie zamierzam rezygnować z wykonywania obowiązków, a raczej z ich ilości. Nadal będę przygotowywać się do matury, uczyć się, tylko bez tak wielkiej presji i wymagań.
Cóż mogę powiedzieć, będę się starać, żeby było lepiej, i żeby nie doprowadzić się do kolejnego wypalenia. I to jest dla mnie strasznie niekomfortowe, tak nie zmuszać się do robienia kolejnych rzeczy, do których normalnie zmusiłabym się i je wykonała. Ale naprawdę nie muszę siebie zmuszać. Zamierzam dać sobie czas. I wiem, że poradzę sobie ze wszystkimi trudnościami, które napotkam na mojej super dróżce życia. Wypalenie jest chujowe ale będzie lepiej.
Cóż, kończę pisać posta i wybiorę się na zakupy lub obejrzę film. W mojej głowie jest bardzo wiele wymagań “a zrób to a zrób tamto do szkoły a tu nauka a tu to”. Ale nie mam ochoty. Absolutnie nie chce mi się tego robić. I nigdy nie pozwalałam sobie na to “nie chce mi się”, ale teraz po prostu to akceptuję. Nie chce mi się. I nie musi mi się zawsze chcieć. Mogę robić mniej, nie muszę zawsze robić więcej. Czas przeznaczony na odpoczynek nigdy nie jest stracony, i you will be fine. To moje afirmacje na wieczór.
Dziękuję za przeczytanie tego posta, do następnego!