Hej wszystkim! Dziś chciałabym opisać wam moje “zmagania z przeszłością”. Jak staram się ją zaakceptować, jak powraca do mnie w każdej dziedzinie mojego życia i jak bardzo kształtuje nas, jako ludzi. Dziś podzielę się z wami kawałkiem mojej historii, moich doświadczeń. Zaznaczam, że poruszam tematy związane z ed, więc jeśli jest to dla ciebie ciężki/wrażliwy temat, nie czytaj tego wpisu.
Zazwyczaj staram się zepchnąć wspomnienia w kąt. Wolę skupiać się na tym, co jest tu i teraz, zamiast rozpamiętywać to, co już minęło. Jednak zauważyłam, że jakiekolwiek wspomnienia które do mnie przychodziły, wywoływały u mnie ból, lęk i żal. Jest różnica pomiędzy pozostawieniem czegoś w przeszłości i pójściem dalej, a wyparciem się swojej przeszłości. Nie możemy zostawić czegoś w przeszłości, jeżeli wypieramy swoje dawne ja. Jeżeli te wszystkie wspomnienia są nadal bolącymi ranami. Ważne jest to, aby je zagoić i pójść na przód, ze świadomością, że tak- to i tamto mnie spotkało, nie wywołuje to we mnie wielkich uczuć ale jednocześnie przyznaje temu ważność. To, czego doświadczyłam w przeszłości było, stało się. Byłam taka, w takiej sytuacji i tak się zachowywałam. Przyznaję temu wagę. Nie chcę być na siebie zła, bo wiem, że to, co zrobiłam i jakie decyzje podjęłam, na tamten moment było dla mnie mechanizmem pozwalającym mi przetrwać. Więc jestem sobie wdzięczna za to, że sobie poradziłam. W jakikolwiek sposób.
Wtedy nie wiedziałam lepiej. Wtedy nie umiałam lepiej. Robiłam wszystko co w mojej mocy. Na tamten moment, tyle byłam w stanie z siebie dać, i to jest okej. Wiadomo, teraz postąpiłabym zupełnie inaczej w bardzo wielu sytuacjach. Ale to już było. Już tego nie zmienię. Moją przeszłość mogę jedynie zaakceptować, wyciągnąć z niej wnioski i podziękować sobie za to, że dałam radę przejść przez to wszystko i nadal tu jestem.
Moje wspomnienia dziś uruchomiła pewna sytuacja w restauracji. Pojechałam z mamą na jej urodzinowy obiad, podczas którego do stolika obok usiadła dziewczyna. Była bardzo chuda, miała lęk w oczach. Zamówiła jedzenie, ale gdy przyszło długo go nie jadła, tylko siedziała i patrzyła w sufit. Rozglądała się, szukała jakby słów otuchy. Słuchała uważnie naszej rozmowy o tym, jakie jedzenie jest dobre. Mam nadzieję, że choć trochę jej to pomogło. Przypomniałam sobie siebie, gdy siedziałam na jej miejscu. Było to około dwa lata temu. Te wspomnienia chyba nie są dla mnie jeszcze takie proste. Wciąż wywołują u mnie sprzeczne uczucia. Niepokój, lęk, złość, smutek, a z drugiej strony radość i spokój, że teraz moje życie zmieniło się na lepsze. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie tego, jak bardzo wtedy było mi źle. Jak bardzo anoreksja wyniszczyła mnie psychicznie i fizycznie. To ja, podobnie jak ta dziewczyna, za każdym razem bałam się wyjścia na jakiekolwiek jedzenie. To ja zawsze siedziałam z tym wielkim strachem w pustych oczach. Zmęczonych oczach.
Boli mnie to, że tak długo wyniszczałam samą siebie, podczas gdy potrzebowałam okazać sobie wtedy miłość i zrozumienie. Niszczyłam siebie, zamiast sobie pomóc. Katowałam się każdego dnia obsesyjnymi myślami, treningami, głodzeniem się. I byłam przekonana że to jest dla mnie dobre, i że ja tego chcę. To straszne, jak bardzo anoreksja zniekształca nasz świat. Żyje się jedynie w swojej bańce restrykcji, aktywności, wagi. Wszystko inne jest “marnowaniem czasu”. Wszelkie spotkania ze znajomymi, zabawa, rozwijanie hobby. Wtedy wszystko to wydaje się bez sensu. Bo po co to wszystko robić, skoro można zamiast tego więcej spalać?
Boli mnie powrót do przeszłości. Boli mnie widok tak bardzo wyniszczonej mnie. Boli mnie widok tej cholernej pustki w oczach.
Może jest mi też trochę wstyd. Nie chcę, żeby ktokolwiek pamiętał mnie jako mnie z tamtego okresu. Jako osobę strachliwą, wybuchową, skupioną tylko na krokach, ćwiczeniach i jedzeniu. Nie chcę, żeby ktokolwiek pamiętał o moim chowaniu się z jedzeniem w szkole po kątach, noszeniu niezliczonej ilości pojemników z jedzeniem, chowaniu się przed ludźmi, odmawianiu każdego spotkania. Nie chcę być kojarzona z tamtą osobą, bo już nią nie jestem. I z jednej strony wstyd jest mi przypominać sobie to, jak wtedy się zachowywałam, jaka byłam. Z drugiej strony widzę, jak bardzo długą drogę przeszłam i jak wiele pracy wykonałam, aby być tu gdzie jestem obecnie. Bo żeby być w tym miejscu, w którym jestem teraz, musiałam być w tamtym miejscu. Musiałam wyjść z największego dołka życiowego, żeby teraz móc cieszyć się życiem i z niego korzystać. I również być wdzięczną. Za to, że dalej żyje.
Więc moje uczucia są mocno wymieszane. Smutek i żal miesza się z dumą i radością. Jest to właśnie takie słodko-gorzkie. Ciężko jest mi wracać wspomnieniami do samych początków, bo przypominam sobie, jak bardzo zagubiona byłam. Wolę skupiać się na moim obecnym szczęściu, niż wracać do tego trudnego czasu. Ale taka jest prawda. To było i już się nie odstanie. Moja choroba zabrała mi dużą część z mojego życia, ale również pozwoliła mi odkryć siebie, to dzięki niej poszłam na terapię i obecnie jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem. To tamte wydarzenia przyczyniły się do tego, że teraz jestem taka, jaka jestem. I za to jestem wdzięczna.
Nigdy nie myślałam, że będę w takim miejscu, w jakim jestem teraz. Mam chłopaka, przyjaciół, swoje hobby, dobrą relację z jedzeniem i z aktywnością. Wiadomo, zdarzają mi się ciężkie dni, bo nie uważam, że całkowicie pokonałam anoreksję. Ona nadal ze mną jest. Ale już w bardzo małej ilości. I staram się, żeby wreszcie ode mnie odeszła. I żebym była całkowicie wolną osobą.
Wydaje mi się, że zawsze traktowałam moją chorobę “z góry”. Czułam, że ciągle jestem zbyt mało chora i chciałam, żeby było ze mną jeszcze gorzej, bo może wtedy będę mogła wreszcie zacząć zdrowieć. Brzmi to strasznie, ale jest to anorektyczne zachowanie, którego dokonywałam. Nigdy nie dałam sobie walidacji. Że już jest wystarczająco źle. Że jest ze mną źle. Moje body dysmorphia jedynie utwierdzało mnie w tym, że nie jest “aż tak źle”. Gdy w rzeczywistości było. Pamiętam, że w jednym momencie dotarło do mnie, że mogę umrzeć. Że mogę już jutro się nie obudzić. Ale wydawało mi się to zbyt poważne- bo przecież ze mną było wszystko w porządku. Nigdy nie zwalidowałam siebie i swojej choroby. Ciągle był niedosyt. Odmawiałam pójścia na terapię, bo nie chciałam nic zmieniać, oszukiwałam samą siebie i wszystkich wokół mnie, udając, że nie ma problemu. I ten niedosyt pozostał ze mną na wielu dziedzinach życia. Czasami czuję się niewystarczająca jeśli chodzi właśnie o mój wygląd, czasami jeśli chodzi o ilość rzeczy, którą wykonuję w ciągu dnia. Ten niedosyt pojawia się w moim życiu, ale nie jest on destrukcyjny, on pozostaje jedynie w sferze myśli, a ja sama znam fakty. Że mój wygląd nie świadczy o mojej wartości. Że zrobienie mniej w ciągu dnia jest w porządku. Że jestem wystarczająco dobra taka, jaka jestem. Że właściwe osoby pokochają mnie taką, jaka jestem.
Moje zmagania z przeszłością nadal trwają, ale staram się ją zaakceptować. Wybaczyć sobie wszystkie błędy, które popełniłam. To wszystko przecież doprowadziło mnie do miejsca, w którym jestem teraz. A jestem bardzo szczęśliwa. Z perspektywy czasu wiem, że moje zaburzenia odżywiania były po to, aby ktoś mnie zauważył. Aby ktoś dał mi miłość. Teraz nie muszę stosować tego mechanizmu. Wybieram inne, te, które są budujące i wspierające. Sygnalizuję swoje potrzeby, spotykam się z ludźmi, dostaje miłość z zewnątrz jak również sama ją sobie okazuje. Czuję się ważna, chciana i kochana bez anoreksji. Bez przeszłości nie byłabym w terażniejszości. A jestem wdzięczna za wszystko co obecnie mam i czego mogę doświadczać.
To był dla mnie dość ciężki wpis ale dziękuję Ci za przeczytanie go! Pamiętaj, że jesteś ważny i wartościowy bez względu na to, czego doświadczyłeś w przeszłości! Be kind to yourself, you deserve it!