O potrzebie bycia kimś wyjątkowym

Hej wszystkim! Dziś przychodzę z tematem, który jest dla mnie niesamowicie ważny. To potrzeba bycia kimś wyjątkowym. Bo przecież każdy z nas chce taki być. Doceniany, szanowany, wyjątkowy, piękny na swój własny sposób. Opowiem, jak wygląda to z mojej perspektywy, o mojej przeszłości jak i teraźniejszości z tym związanej. Zapraszam!

Wydaje mi się, że od zawsze chciałam być kimś ważnym i wyjątkowym. Szukałam rzeczy, które mogłabym robić, aby poczuć się właśnie wyjątkowo. W szkole zawsze chciałam być najlepsza, aby dostać aprobatę ze strony otoczenia, bo to świadczyło o tym, że ktoś mnie dostrzega i docenia. Chciałam być najlepsza, bo bycie najlepszym nadaje pewną wyjątkowość. Gdy jesteś wskazywany za najlepszego ucznia, czujesz, że to ty właśnie jesteś najlepszy. Nie xyz, tylko właśnie ty. Ty jesteś jedyny i wyjątkowy. I bycie najlepszą przynosiło oczekiwane rezultaty. Zapewniało mi poczucie kontroli, bezpieczeństwa, poczucia, że coś znaczę, że jestem ważna.

Pamiętam, że od małego wykonywałam różne aktywności, które miałyby wyróżnić mnie wśród innych. Śpiewałam i wygrywałam konkursy, co dawało mi poczucie wyjątkowości, mój tata również jest “muzycznym człowiekiem”, więc dostawałam za to dodatkową aprobatę od bliskich. Biegałam, choć szczerze tego nienawidziłam, aby móc się tym pochwalić, dostać uznanie, znowu, dodatkowo od mojego taty, który jest biegaczem. Robiłam tak wiele rzeczy, żeby poczuć się wyjątkową, widzianą i ważną.

A później przyczłapała się do mnie anoreksja. I wiecie po co? A żebym właśnie czuła się widziana, wartościowa i ważna. Anoreksja dawała mi walidację, bezpieczeństwo, i właśnie poczucie wyjątkowości, na swój nazwijmy to chory sposób. Bo cóż to za bycie wyjątkowym robienie więcej kroków niż inni, niszczenie się treningami czy ograniczanie jedzenia. Ale wtedy, te wszystkie rzeczy dawały mi niesamowitą satysfakcję i poczucie wyjątkowości. Sprawiały, że czułam się “lepsza” od innych. A ja przecież chciałam być najlepsza, najlepsza również w chorowaniu na anoreksję. Stąd poczucie, że ciągle jestem zbyt mało chora, i to nie jeszcze czas na leczenie. Jeszcze trochę. Jeszcze musi być ze mną ociupinkę gorzej. Jeszcze musi być ze mną gorzej niż z innymi zmagającymi się z ed osobami. Ciągłe porównywanie się było tak bardzo niszczące.

Mówię ciągle o wszystkim w czasie przeszłym, jakbym teraz już całkowicie czuła się wyjątkowa, i nie potrzebowała zapewnień z otoczenia, czy też autodestrukcyjnych zachowań. A nie do końca tak jest. Zauważam, że niektóre rzeczy nadal robię po to, żeby poczuć się wyjątkowa. Ciągle nad tym pracuję. Moim celem jest czucie się wyjątkowym jako człowiek, bo każdy z nas jest wyjątkowy i zasługuje na to, żeby tak się czuć, niezależnie od otoczenia. Ostatnio na terapii przywołany został długo bagatelizowany przeze mnie temat, którego unikałam jak tylko mogłam. Ale przecież tak działa terapia, konfrontuje nas z tym co niewygodne i trudne.

Tak więc skonfrontowałam się z tym, że nadal szukam walidacji w czynnikach zewnętrznych. Na przykład w lekach. Biorę antydepresanty od ponad 2 lat. Czuję się dobrze, wiem, że moje ciało już do nich przywykło. Na mojej ostatniej wizycie u psychiatry padła propozycja odstawienia leków, bo tak właściwie to bardzo dobrze sobie radzę, wobec czego może jestem już zdolna funkcjonować bez nich. I moje całe ciało wypełniło się bardzo niekomfortowymi emocjami niepokoju i lęku. Myśląc o tym dłużej zrozumiałam, że branie leków ciągle daje mi walidację i poczucie wyjątkowości. Bo skoro je biorę, to nadal jest ze mną coś nie tak, co daje mi poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Zrozumiałam, że boję się być “normalnym człowiekiem”, który jest całkowicie zdrowy, nie musi brać antydepresantów i po prostu żyje. Z którym wszystko jest po prostu okej. Bo jakaś część mnie wciąż nie chce, żeby było ze mną wszystko okej. Jakiś kawałek mnie chce dalej być określany mianem “chory”. I ciągle kurczowo się go trzymam, nie chcąc go puścić. Skąd to się bierze? Może z lęku. Z lęku, że znajdę się w takiej sytuacji jak kiedyś. Gdzie czułam się niewidzialna, nieważna, niepotrzebna. Bo to anoreksja sprawiła, że ja poczułam, że jestem kimś. Że się liczę. Dopiero gdy ona przyszła dostałam wsparcie, zrozumienie, ZAUWAŻENIE. Jakby na to nie patrzeć, podtrzymała mnie przy życiu.

Tak więc rozumiem skąd ten lęk może się brać. Tyle tylko, że ja nie jestem już w tamtym miejscu, a prawie 3 lata później. Tyle tylko, że teraz mam wspierających i kochających przyjaciół i chłopaka. I wiem, że teraz nie mam się czego bać. Nie zostanę już “pominięta”, bo jestem dla innych ważna właśnie gdy jestem zdrowa. Tak więc branie leków czy nie branie leków niczego nie zmieni relacyjnie. Oh, jakież to jest trudne. Wiedzieć w teorii, nie być w stanie wykonać w praktyce. Ale jeszcze do tego dojdę. Wiem, że jestem w stanie to zrobić.

Drugą rzeczą, która obecnie sprawia, że czuję się wyjątkowa, jest posiadanie najlepszych ocen z matematyki. Tak, wiem, może brzmieć to dziecinnie, śmiesznie, głupio. Ale tak jest. Bycie w czymś najlepszym daje mi poczucie tego, że jestem wyjątkowa. Stąd przed każdym sprawdzianem czuję się, jakbym miała zemdleć. I bardzo ciężko jest mi tę potrzebę bycia perfekcyjną jeśli chodzi o oceny z matematyki puścić. Ja bardzo lubię matematykę, ba, wręcz uwielbiam. Ale presja, którą na siebie nakładam związana z ocenami sprawia, że ta matematyka nie jest jedynie szkolnym przedmiotem czy przyjemnością. Jest wyznacznikiem mojej wartości. Bo gdy na mojej kartce znalazło się coś innego niż 6, czułam się jakbym przegrała. Jakbym wszystkich zawiodła, a zwłaszcza siebie. Jakbym jednak nie była wyjątkowa i wartościowa, no bo zwaliłam. Tak bardzo nie chcę, żeby ocena definiowała moją wartość. Już wyleczyłam swoją relację z tak wieloma dziedzinami życia. I chcę pracować nad tym, żeby w tej dziedzinie również ją uzdrowić. Bo nie chcę, żeby ocena definiowała moje samopoczucie. I wiem, że jestem wartościowa i ważna niezależnie od moich ocen. To, czy dostanę 3 4 czy 5 nie mówi nic o mnie, a jedynie o tym, w jakim stopniu przygotowałam się do sprawdzianu. To informacja o mojej wiedzy,a nie o tym, kim jestem.

Próbuję odczepić łatkę “dobra z matematyki” od mojej tożsamości. Bo owszem, może to być jedna z moich zalet. Ale nie chcę, żeby to mnie definiowało. Bo nie przedstawiam się w sposób “cześć, jestem szóstką z matematyki”, tylko “cześć, jestem Gosia”. Podobnie z chorowaniem. Nie jestem anorektyczką. Jestem osobą, MNĄ, która zmaga się z takim i takim problemem.

Tak więc jeszcze trochę pracy przede mną i wiele wyjść ze swojej strefy komfortu. Ale jeśli ja nic nie zacznę zmieniać, to nic się nie zmieni. Takie banalne zdanie, a tak wiele dla mnie znaczy.

Little reminder, że każdy jest wyjątkowy na swój własny sposób. I wcale nie musimy szukać walidacji z zewnątrz, żeby być wyjątkowym. Nie musimy robić określonych rzeczy, żeby zyskać miano człowieka wyjątkowego. Jesteś wyjątkowy taki, jaki jesteś. Jesteś ważny i kochany taki, jaki jesteś. I nie musisz w sobie nic zmieniać.

Dziękuję za przeczytanie tego wpisu i życzę Ci miłego dnia!